piątek, 6 maja 2016

Panna cotta i "Kuchnia toskańska Piotra Adamczewskiego"

Wyjeżdżam z podwórka, ktoś zajechał mi drogę. Odrobinę zdenerwowany listonosz, który próbował wyrobić się w czasie...
Wczoraj otrzymałam przesyłkę, której kompletnie się nie spodziewałam.

Podziękowałam Wydawnictwu RM i zaczęłam myśleć, a w moim przypadku to nie takie łatwe zadanie.
Nie miałam pojęcia z którego konkursu, dopóki nie zaświeciła mi się lampka, gdzieś już widziałam tę okładkę...
"KUCHNIA TOSKAŃSKA Piotra Adamczewskiego"!
A teraz najlepsze... taka pierdoła kulinarna...  dostała nagrodę z konkursu od magazynu "Kuchnia"!
Uwierzylibyście??? Ja jeszcze nie.

Dziś na mojej drodze, a raczej w szufladzie, stanęły foremki do deserów. Nie dały się ominąć, trudno... trzeba się z tym pogodzić i wykorzystać do czegoś pożytecznego.
Dziwnym trafem, miałam prawie wszystkie składniki na deser, który uwielbiam. Tym razem wg przepisu z nowej książki.
"PANNA COTTA
3 łyżeczki żelatyny
1/2 l tłustego mleka
1/2 l śmietanki kremówki
15 dag cukru pudru
1 laska wanilii
5 łyżek rumu
2 łyżki słodkiego białego wina
DO PRZYBRANIA:
truskawki, maliny, kiwi" [Piotr Adamczewski, "Kuchnia toskańska", Wydawnictwo RM, 2015, strona 124].

Jak już pisałam, miałam prawie wszystko... alkohol przy Szkrabikach i tak jest zbędny. Świeże owocki wyjedli, uratowały nas zapasy mrożonek.
Deser na szczęście robi się bardzo szybko i łatwo. Z przyzwyczajenia namoczyłam żelatynę w mleku, choć w oryginalnym przepisie, jest mowa o wodzie. Po napęcznieniu, rozpuściłam w mleku (może w odrobinę cieplejszym, bo coś mi nie poszło).
W drugim rondelku podgrzałam śmietankę z cukrem oraz wanilią. Niestety, miałam tylko kryształ, ale też się udało :D
Wyjęłam wanilię, wszystko połączyłam. Mały Szkrabik pomagał nalewać do foremek, trochę płynu ubyło... "Mniam mniam mniam... mmmm...".
Był bardzo zajęty wyjadaniem resztek, udało mi się schować foremki do lodówki. Może dzięki temu dotrwały do momentu podania (czyt. ledwo zdążyły stężeć).
Zmiksowałam mrożone owoce, odrobinę dosłodziłam. Pobiegłam po miętę na mój perzownik (u normalnych ludzi w tym miejscu występuje trawnik).
Foremki na chwilę zanurzałam w cieplej wodzie i wyjmowałam piękny deser. Nagle przybiega Szkrabolino...

Szkrabolino: Co robicie? O! Co macie?
Szkrabik: Tota.
ja: Panna cotta.
Szkrabolino: Mamooo. Musisz tak długo fotografować tego pana kota???


I zaczęły się negocjacje dotyczące pierwszej porcji.
Po chwili słychać ich rozmowę przy stole...
Szkrabolino: Braciszku... dasz mi pół twojego? To ja dam ci łyżeczkę mojego.
Szkrabik: O! Taaak.

Wyglądali  jakby grali w filmie o zombiakach. Buziaki całe czerwone, a oczka skierowane na moją porcję. Zdążyłam spróbować dwie lub trzy łyżeczki, zanim zniknęło. Dobrze, że zdążyłam ;)



Na początku książki jest kilka słów o Toskanii. Bardzo ciekawy i zwarty opis.
Następnie... nielegalne wypieki, złoto w płynie, zioła, najsłynniejsza kość z Florencji, ryba z wieprzka, czarny kogut i kilka innych ciekawych informacji.
Od 32 strony - przepisy.
Ryby i owoce morza, dla mięsożerców, wege, zupy oraz słodkości. Przy każdym przepisie jest zdjęcie.
Przynajmniej realne, a nie jak w niektórych książkach... w przepisie tymianek, a na zdjęciu - mięso w rozmarynie.
Oglądając tę książkę, można wyobrazić sobie, jak może smakować dana potrawa.

Jest tylko jeden minus - ślinotok gwarantowany.

2 komentarze: